Czy rzeczywiście jest tak, że od kiedy zaczęliśmy grywać po sieci, gry straciły na jakości fabularnej? A może współczesne tytuły niczym nie ustępują owianym legendami klasykom?
Rozmawiając z graczami, czy czytając opinie w Internecie nie sposób nie odnieść wrażenia, że z grami sieciowymi łączy nas love-hate-relationship. Z jednej strony kochamy rywalizację z innymi, walkę na wirtualnych arenach i możliwość skopania tyłka znajomym i nieznajomym z Internetu. Z drugiej, narzekamy, że „kiedyś to były gry”, a wszystkie obecne są płaskie jak deska. Tęsknimy za czasami Baldur’s Gate, pierwszego Gothica czy starych Might & Magic’ów.
Postawię więc śmiałe pytanie: czy upadek warstwy fabularnej w grach jest związany z tym, że zaczęliśmy grać po sieci? I czy taki upadek w ogóle ma miejsce? Czy nie jest aby wytworem wyobraźni, klasycznym przykładem, że „kiedyś to było lepiej”?
Spójrzmy na gry ostatnich 10 lat – czasu intensywnego rozwoju gier multiplayer. Czy rzeczywiście straciły one głębię fabuły względem tytułów starszych? Celowo nie chcę poddawać rozważaniom fabuły gier typowo sieciowych, gdyż ta zwykle jest dość szczątkowa i istnieje głównie po to by usprawiedliwić jakoś toczącą się rozgrywkę lub dla tejże ma właściwie żadne znaczenie.
Fabuła jest najsilniejszą stroną, a przynajmniej taką być powinna dobre-randki loczek 22 kwietnia. Czy więc ten gatunek podupadł? Najlepiej sprawdzić to na przykładach gier o solidnych historiach, docenionych przez graczy. Pierwszą jest powstały w czasach dominacji gier singlowych, uważany przez wielu za niedościgniony wzór Baldur’s Gate II. Drugą – współczesny hit jakim jest Wiedźmin 3. Oczywiście Wiedźmin nie jest grą multiplayerową, ale pochodzi z naszej, współczesnej epoki, przez takie gry zdominowanej. Czy odcisnęło to piętno na singlowym cRPG?
Baldur’s Gate vs Wiedźmin?
Baldur’s Gate 2 było grą, której świetnie szlaki przetarły inne tytuły od Black Isle: Baldur’s Gate (czyli część pierwsza wraz z dodatkiem Opowieści z Wybrzeża Mieczy), Icewind Dale oraz Planescape Torment. Każda z tych gier była skierowana do nieco innego odbiorcy erpegowego, wszystkie natomiast budowały silną markę studia „czarnej wyspy”.
Planescape stawiał najsilniej na fabułę. Grę można było przejść ograniczając walkę do minimum. Odwrotnie jak w Icewind Dale, gdzie walka stanowiła esencję gry. Baldur’s Gate 2 stał gdzieś pośrodku, nie zaniedbując walk i elementów dynamicznych, ale i priorytetowo traktując wielowątkową fabułę gry.
W BG2 mieliśmy do czynienia z przemyślaną historią, która oczywiście była w pewien sposób naiwna, ale to przecież dedeki. Jednocześnie mieliśmy sporo możliwości interakcji ze światem, ale i z własną drużyną, która składała się w większości z ciekawych postaci wszelkich ras i profesji. Myślę, że to właśnie te postaci mają kluczowy wpływ na to jak dobrze BG2 zakorzenił się w naszej pamięci. Pamiętacie teksty Jana Jansena o rzepie i gryfach? No właśnie.
Wiedźmin to już nieco inna droga na szczyt. Pierwsza część nie zwróciła wielkiej uwagi zachodnich graczy, a to oni decydują o globalnym sukcesie lub porażce gry. Miała ciekawą fabułę, acz dało się wyczuć, że jesteśmy prowadzeni za rączkę. Questy były zróżnicowane, ale czasem pojawiały się takie, których nie powstydziłyby się gry MMO (np. zabij X barghestów). Acz fabuła, z największą chyba dozą słowiańszczyzny w serii, zasługiwała na pochwałę.
Dwójka to już coraz więcej zadań bardziej w stylu gier MMO. Oraz bardziej wyraźne niż część pierwsza stawia na dynamiczną walkę. Historia opowiedziana jest nieźle, ale konieczność po raz kolejny zabicia 10 potworów X, przyznaję, była irytująca.
Część trzecia nie zaniedbuje fabuły, ba, uważam, że ta jest doprawdy świetna, ale także kładzie spory nacisk na walkę. Chociaż dla tych co wolą rozkoszować się wyłącznie kwestią wyborów, dialogów i smaczków zaszytych w historii opowiedzianej w grze przewidziano stosowną opcje w ustawieniach gry. Najłatwiejszy poziom można przejść grając na touchpadzie. Lewą ręką.
I wiecie co? Zrobiłem mały eksperyment. W oparciu o solucje porównałem przebieg fabuły Baldur’s Gate 2 oraz Wiedźmina 3. Wbrew temu, co można by oczekiwać, starszy tytuł wcale tego zestawienia by nie wygrał. Jasne, gry Black Isle miały w sobie „to coś”. Ale z pewnością nie chodzi o fabułę.
Dlatego oceniam oba tytułu dość podobnie jeśli chodzi o warstwę fabularną. Może nawet ze wskazaniem na rodzimą produkcję. To prowadzi do wniosku, że raczej nie fabuła jest przyczyną powierzchowności współczesnych gier. Nadal istnieją takie perełki jak „Wiedźmin 3”. A skoro istnieją, są doceniane tak przez krytyków, jak i portfele graczy, to znaczy, że nie jest tak źle.
Wśród gier RPG warto wskazać kilka innych niż rodzimy „wiesiek” tytułów. Z pewnością jednym z nich jest Pillars of Eternity, którego pierwsza część była w mojej opinii naprawdę bliska staroszkolnym erpegom od Black Isle. Część druga sili się na oryginalność pirackimi klimatami, ale wychodzi jej to średnio na zdrowie. Inną zasługującą na szczególną uwagę serią jest Dragon Age. Produkcja EA wprawdzie w swojej ostatniej, trzeciej odsłonie padła ofiarą współczesnego trendu poprawności za wszelką cenę, ale nadal jest grą dość dobrą by dać jej szansę. Dla szukających wrażeń w bardzo klasycznym, a przy tym świetnie zrealizowanym heroic fantasy RPG perełką z ubiegłego roku jest z pewnością Divinity: Original Sin 2. Walka w turach, rzut izometryczny i do tego multi z trybem mistrza gry… Tak, tu multi nie tyle zabija fabułę ile pozwala na budowę własnej. Polecam!
Inne gatunki
Mamy też kilka niezwykle wciągających gier, w których fabuła raczej nie gra pierwszych skrzypiec, chociaż ma ku temu pewne ciągoty. Potencjał miało ostatnie Call of Duty World War 2, zadatki ma także Wolfenstein II: The New Colossus. A więc gry FPS, zwykle kojarzone raczej z rozgrywką sieciową, ale wiele z nich sprawdza się świetnie w fabularnym trybie dla jednego gracza. Najpopularniejsze spośród gier akcji najczęściej związane są właśnie z trybem multi, chociaż bywają wyjątki. Przykłady? Proszę bardzo, i to wśród najnowszych tytułów: Far Cry 5, GTA V czy choćby gry z serii Assassin’s Creed. Fabuła może nie jest tam szczytem wzniosłości, ale trudno mówić tu o upadku tejże – wystarczy porównać ją z tym czym raczył nas Quake czy Unreal. Krytykowany od zawsze za kiepskie kampanie Battlefield miał także w swojej pierwszowojennej odsłonie zaskakująco dobre, ale niesamowicie krótkie, opowieści.
Innym gatunkiem, który całkiem nieźle broni się fabułą są gry przygodowe. Wprawdzie czasy, w których point&click’i dominowały na ekranach CRT naszych komputerów odeszły w przeszłość wraz z tymi właśnie ekranami, co pozostawiło sporo wolnego miejsca na naszych biurkach i pewien niedosyt wśród fanów przygodówek. Czy zatem jest to gatunek martwy? Nie. Świetną robotę robią produkcje Teltale Games, zwykle bazujące na silnych licencjach filmowych. Fabuła, chociaż w specyficzny sposób, bywa także silną stroną produkcji spod znaku… LEGO. To tylko pozornie gry dla dzieci, większość z nich to po prostu gry przygodowe dla dorosłych nerdów z dystansem. Docenić należy także nieco casualowe, ale popularne point&clicki polskiego studia Artifex Mundi.
A co ze strategiami? Tu, bądźmy szczerzy, nieliczne są tytuły w których fabuła naprawdę urywa to i owo. Nadal konsekwentnie czekam na kolejną część Warcrafta i nikt mnie nie przekona, że nie warto. Tyle, że zmagania ludzi i orków to w praktyce jeden z nielicznych przykładów gier strategicznych, w których fabuła jest ciekawa i ma dość soczyste plot twisty. Także drugi cykl RTSów Blizzarda czyli Starcraft może pochwalić się niezłą fabułą w kampanii. Po tej dwójce następuje długa przerwa w wyścigu jakości fabuły, po czym nadciąga peleton. W jego czele są takie tytuły jak Company of Heroes (która to seria może pochwalić się naprawdę świetną kampanią, przy czym w drugiej części trochę trudno było mi czuć dużą sympatię do kontrolowanej przez mnie armii), czy Total War: Warhammer 2, z naprawdę dobrą kampanią (nie mam tu na myśli pozbawionej fabuły kampanii „imperia śmiertelnych”, która także daje masę funu dzięki swojemu ogromowi).
Skoro jest dobrze, to dlaczego jest źle?
W praktyce: nie jest tak źle. Jest wiele gier, które fabułą stoją przynajmniej tak dobrze jak ich poprzednicy sprzed dekady lub dwóch. Tylko… Nie one są na listach najpopularniejszych gier na świecie. Dziś, 19 czerwca, popularność tytułów na Steam wygląda tak:
Czołówka, i to z olbrzymim dystansem do pozostałych, to gry wyłącznie sieciowe. Gdyby jeszcze Fortnite był obecny na platformie Steam, to dominacja sieciowych gier w których fabuła nie pełni żadnej roli byłaby jeszcze większa.
Najpopularniejsze gry ostatnich kilku lat, to tytuły skupione na rozgrywce wieloosobowej. PUBG, HotS, CS:GO, DotA2, WoT, Fortnite, Overwatch, Hearthstone – to gry, w których nawet jeśli fabuła istnieje, to jest tylko kiepskim usprawiedliwieniem dla rozgrywki. Często, jak w przypadku Fortnite większość graczy nawet nie zna szczątek historii świata gry. I nie ma się co dziwić, bo ta jest czerstwa niczym żarty z Familiady.
Główny winowajca? Gracz. I rzeczywistość.
Winny jest, moim zdaniem, współczesny gracz. Albo ogólnie współczesny człowiek. Bo ten ma mało czasu. Pragnie rozwiązań szybkich. A w grach? Chyba także. Czym innym jest usiąść na 20 min by rozegrać partyjkę w HotSa czy inne WoT, a czym innym zagłębić się w wielopoziomową fabułę. Szansa na to, że w przeładowanym komunikacją świecie ktoś przerwie nam ten drugi typ cyfrowej rozrywki jest dość wysoka. Messenger w telefonie, być może też powiadomienia z Instagrama czy innych, współczesnych metod komunikacji – to potencjalni zabójcy nastroju towarzyszącemu grze opartej o fabułę.
Chętnie wybieramy gry, które szybko dostarczają rozrywkę, do tego przywiązują nas do siebie poprzez przyzwyczajenie. Wiem, bo sam przez dłuższy czas łupałem namiętnie w World of Warships. Gra kusi, a to kolejnymi eventami, a to możliwym do wygrania okrętem premium czy skrzynią z nagrodami. Efekt? W kółko bawimy się w tę samą rozgrywkę – nieco inną za każdym razem, ale w porównaniu z grami opartymi na fabule, właściwie niezmienną.
Multiplayer nie zabił fabuły w grach. To my chętniej wybieramy gry pozbawione fabuły.
Czy to dobrze czy źle? Nie oceniam. Jednocześnie nasze wybory, których dokonujemy wybierając tytuł, w który będziemy danego dnia grać, są śledzone przez producentów gier. Oni widzą doskonale popularność, jaką nabijamy grom sieciowym. A popularność gry wzmaga to ile producent może na danym tytule zarobić. Studia gamedevowe to nadal firmy. A w firmach rządzą księgowi. Stąd nie powinna dziwić zapowiedź, że Battlefield V otrzyma tryb „Battle Royale”. Ale to już temat na zupełnie inną opowieść…