Flejmy, flejmy, czyli niedługo Pyrkon 2017

Oto zbliża się czas gdy nerdy szykują się na największy festiwal fantastyki w Polsce. I hejtują go w sieci.

Jak pewnie część z was wie, kilka ładnych lat swego życia poświęciłem na robienie konwentów fantastyki. Zajmowałem się tam zwykle tematami związanymi z gamingiem, ale nie tylko i nie zawsze. Przyznaję, że zaczynałem od wydarzeń niewielkich, wręcz niedostrzegalnych, kompletnej wagi piórkowej wśród konwentów. Ostatnie kilka lat to jednak waga ciężka, bo poznański Pyrkon. Imprezę tę kocham całym moim nerdowskim serduszkiem i życzę jej jak najlepiej. Byłem na Pyrkonie zarówno uczestnikiem (ostatni raz jakieś … 8 lat temu), wystawcą (z niestety nieistniejącym już Level77), twórcą programu (kiedyś pisałem, całkiem przyzwoite podobno, LARPy) szeregowym organizatorem oraz szefem bloku programowego (Bloku Gier Elektronicznych oczywiście). Z różnych perspektyw. W tym roku po raz pierwszy wejdę na Pyrkon z szacowną plakietką „Media”. Jak widzicie na Pyrkonie przeszedłem już przez niemal wszystkie kręgi piekieł. Znam więc tę imprezę bardzo dobrze.

 

 

Część gamingowa Pyrkonu to w znacznym stopniu moje dziecko. Znacznie urosło od kiedy je przejmowałem

 

I jest coś, co mnie martwi. Niezmiennie. Co roku. Od kilku lat. Dziwnym trafem od czasu kiedy Pyrkon zaczął rosnąć tak intensywnie, że stał się osobną ligą – zupełnie bez konkurencji w Polsce jeśli chodzi o skalę. Tym zjawiskiem są powtarzające się hejty. Wywoływane z różnych powodów, w różnych momentach. Niemal zawsze jednak mające w samym środku jeden temat.

Kasę. Pomijam krótką historię pewnej wanny, która wzburzyła co bardziej wojownicze feministki (pewnie te same co teraz plują na Emmę Watson, za zdjęcie na którym filmowa Hermiona ma na sobie pozostawiającą wyobraźnie nie aż tak dużo bluzkę). Zwykle chodzi o kasę. Nie wiem ile razy czytałem w sieci głosy, że Pyrkon zarabia grube miliony złotych na wejściówkach, więc pewnie organizatorzy trzepią gruby hajs na orgowaniu. Zawsze gdy to czytam to aż mi moim prywatnym jachtem kołysze.

Chcecie wiedzieć jak to wygląda naprawdę? Spoko. Aktualnie mam od Pyrkonu przerwę. Edycji 2017 nie robię, więc mogę Wam zdradzić część pyrkonowej kuchni, bo jako nie-org nie mam na sobie obowiązku milczenia. Zatem panie i panowie: Pyrkon bez gaci, czyli ile zarabiają organizatorzy największej imprezy fantastycznej w Polsce!

Kim jest organizoator, czyli jaką strukturę ma poznański kolos

Na samym szczycie pyrkonowej piramidy stoi Koordynator Główny. To taki pyrkonowy szef szefów. Nie jest jednak samowolny, bo odpowiada przed Klubem. Jak coś nie wyjdzie, będzie na niego. Z aktualnym Koordynatorem Głównym nie zawsze się zgadzałem i nie zawsze się zgadzam, ale podziwiam, że tak dzielnie nadstawia… cośtam, za wszelkie ewentualne fuckupy.

 

Od czasu przeniesienia się na Międzynarodowe Targi Poznańskie Pyrkon stał się celem nie tylko wypraw wielotysięcznego tłumu uczestników, ale też zazdrosnych hejterów

 

Poniżej są Koordynatorzy. Tych jest niewiele, bo ledwie kilka osób. Jak sama nazwa wskazuje koordynują. Co? Różnie. każdy ma inny zakres działań. Zasadniczo ich praca to rola organizatora, ale i swoistego kierowania pracami innych organizatorów. Użyłem tu terminu praca, bo Koordynatorzy rzeczywiście pracują dla Pyrkonu, także w sensie formalnym. Tak, dostają za to kasę! Serio! Straszne! … Otóż nie. Ich praca nie jest łatwa i pod pewnymi względami przypomina zwykłą pracę biurową, jaką zna wielu z nas. Pieniądze, które zarabiają także nie są szczególnie duże. Pozwalają na dość skromne utrzymanie w Poznaniu. To nie jest najtańsze miasto do życia i chociaż nie podchodzi pod wydatkowe szaleństwa Warszawy, to jednak trzeba mieć tu nieco grubszy portfel niż np. w moim rodzinnym Koszalinie.

Przejdźmy jednak do mięsa arm… głównej siły Pyrkonu – Organizatorów. Tych jest całkiem sporo. Tak przynajmniej może się wydawać do chwili, gdy nie spojrzymy w listę zadań, które są do zrobienia. Wówczas okazuje się, że na jedną osobę, średnio, przypada często niemało zadań.

Wśród Organizatorów są także tacy, którzy mają pod sobą szczególnie duży obszar działań. Odpowiadają np. za bloki programowe. Przez parę lat byłem właśnie takim szefem bloku. Chcecie wiedzieć ile na tym zarobiłem?

Nic. Naprawdę. Być może straszny ze mnie frajer, ale nie wziąłem ani złotówki. Tak samo, jak każdy z organizatorów. Nawet jeśli moje obowiązki bardziej przypominały pracę koordynatora. Czy żałuję? Nie. I powiem wam dlaczego.

Od nerdów dla nerdów

Jakkolwiek komercyjny nie wydaje się wam Pyrkon, to wciąż powstaje on jako impreza fanowska, a jego celem nie jest zarabianie kasy. Opracowując różne atrakcje, planując co na imprezie ma się znaleźć ekipa Pyrkonowa nie myśli „jak by tu na tym zarobić”, a raczej „jak zrobić, by ludzie wyszli jeszcze bardziej zadowoleni niż rok temu”. Gdyby kierować się wyłącznie zyskiem, to cóż, mielibyśmy tu imprezę jakie także znacie doskonale z terenów MTP. Nie byłoby „niepotrzebnie” zajmujących miejsce (i sporo kosztujących, o czym za chwilę) sal na prelekcje. Nie byłoby spotkań z autorami. Nie byłoby larpów, prelekcji fanowskich czy paneli dyskusyjnych. Byłyby wyłącznie stoiska i scena lub dwie.

I wierzcie mi, że wówczas Pyrkon dałoby się zrobić znacznie taniej. Bo wynajęcie każdego metra powierzchni Międzynarodowych Targów Poznańskich to całkiem niezły kawałek grosza. Jeśli spojrzelibyście na budżet Pyrkonu, to zauważycie, że właśnie w tu ginie olbrzymia część tych środków, które wedle wszystkowiedzących trolli organizatorzy wydają na grube imprezy i sportowe auta.

Graficy, gżdacz i ból dupy po polsku

Jest takie powiedzenie, że jedynym kotłem w piekle niewymagającym nadzoru jest ten z Polakami. Bo jak tylko któryś spróbuje wyjść, to go reszta wciąga za nogi z powrotem. Mam wrażenie, że to taka nasza urocza cecha narodowa, obok warcholstwa, pijaństwa, chaosu i wiecznego wkurwienia. Po prostu nie lubimy gdy komuś coś się udaje. To znaczy spoko jeśli ten ktoś jest obcy, z daleka.

Dlatego można zachwycać się Comic Con San Diego, ale należy hejtować Pyrkon. Wiadomo. A jak najlepiej wciągać tak olbrzymią imprezę z powrotem do kotła? Najlepiej odwołując się do naturalnej dla Polaków nienawiści do tych, którym się coś udało. Nie wolno zapominać też o powszechnym, w całym gatunku dla hecy nazwanym homo sapiens, zamiłowaniu do teorii spiskowych.

Strefa stoisk na Pyrkonie 2016 – i wyróżniające się pomarańczowe punkty, bez których ta machina by nie ruszyła

No bo wiadomo, że „ktoś z tych pyrkonów musi zyski czerpać”. No, wiadomo. Pewnie żydokomuna, niemiecki spisek antypolski, kosmici, Reptilianie, CIA, KGB, naziści z ciemnej strony Księżyca… Rzecz w tym, że zdecydowana większość tej kasy trafia… do organizacji następnej edycji Pyrkonu.

Jednak najlepiej jest do tego wszystkiego dodać szczyptę współczucia. Jak? Ano dla przykładu pochylić się nad losem biednych, wyzyskiwanych, pracujących za darmo gżdaczy. Właściwie bez zastanowienia się DLACZEGO oni to robią. Dlaczego są rękoma, nogami i innymi częściami Pyrkonu? Bo chcą. Bo mają potrzebę pomocy przy organizowaniu tej imprezy. I co ważniejsze: bez nich, ta impreza by się nie odbyła. W tym roku rozgorzał flejm dotyczący gżdaczy właśnie. Że Pyrkon zarabia takie hajsy, a do ciężkiej pracy wykorzystuje harujących za darmo nieletnich. Ludzie, którzy podobne opinie wygłaszali najwidoczniej nie rozumieją idei wolontariatu. Na nim opiera się nie tylko Pyrkon. Przykłady?

Wszystkie wielkie imprezy sportowe. Ich charakter jest na ogół znacznie bardziej komercyjny niż dowolnego z polskich festiwali fantastyki. A mimo to nikt nie krzyczy, że przy Igrzyskach Olimpijskich nie powinno być wolontariuszy. Albo na Mistrzostwach Świata w dowolnej z popularnych dyscyplin. Wyobrażacie sobie te imprezy bez wolontariuszy?

Flejm z gżdaczami był durny. Natomiast ten z grafikami, jest znacznie ciekawszy. Może wyjaśnię, jeśli jakimś cudem was ominął.

Otóż doszło do oburzenia grafików. Nie tyle tych, co przy Pyrkonie rzeczywiście robią lub robili, a dowolnych, mniej lub bardziej profesjonalnych, mniej lub bardziej utalentowanych. To co ich łączyło, to szczera niechęć do koncepcji wedle której graficy, jak co roku, pracują przy Pyrkonie wolontariacko. Tak jak niemal wszystkie osoby robiące Pyrkon.

Argument? Grafik musi coś umieć, i za tą umiejętność trzeba płacić. Bardzo słusznie. Rzecz w tym, że nie tylko grafik musi coś umieć. Zatem, idąc tym tropem myślenia, czy wszyscy maczający macki w organizacji tego eventu powinni otrzymywać wynagrodzenie?

W 2016 roku Pyrkon zaczął bardzo udaną inicjatywę współpracy ze studiami indie. Dziwnym trafem flejmy w tym środowisku nie są tak intensywne.

 

I tu argumentacja grafików (i wanna-be-grafików) walczących o swoje „prawa” lekko zwalniała i rozpływała się na wiele różnych opinii. I o ile jeszcze rozumiem głosy, że  za każdą pracę należy się płaca, to drugi rodzaj argumentacji („tylko graficy mają umiejętności”) wprawiał mnie w nieliche rozbawienie.

Argumentacja pierwsza tj. zarobkowa dla wszystkich, to w sumie całkiem zrozumiały głos. Sam często harując przy kolejnej edycji miałem w głowie myśl „po co ja to robię?”. I wiecie co? Wtedy odpalałem sobie Pyrkon Dance’y z poprzednich lat. Tak, te proste filmiki były dla mnie motywacyjnym kopniakiem. Przypominały bowiem jak dobrze było wcześniej. I że moja praca przyczyniała się do tego, że tysiące ludzi miało udany weekend. To często więcej niż PLNy.

Gdyby Pyrkon płacił wszystkim, od Koordynatora Głównego, po gżdacza, to obawiam się iż nie starczyłoby na więcej niż wynajęcie jednej, no może dwóch, hal na MTP. Czyli powrót imprezy na Dębiec? Pewnie wielu ucieszyłby taki obrót spraw. Zwłaszcza, że kasa skończyłaby się w ten sposób po jednej edycji.

Drugi rodzaj argumentacji to nic innego jak, wybaczcie ten zwrot, ból dupy. Wielu ludzi, którzy mają zamiłowanie do tworzenia grafik wszelkiego rodzaju, ma spore poczucie niedoceniania. Ich praca często jest niewdzięczna, zleceniodawcy marudni i mający swoje, często mocno januszowe, wizje, a o pieniądze nieraz trzeba dosłownie się kłócić.

Drodzy graficy; jeśli tak jest, to znaczy, że tak to sobie rynek pracy wyregulował. Jeśli klient może marudzić, wybrzydzać, a na koniec nie chce wydać złotówek na waszą pracę, to albo jesteście biednymi niczym afgański rolnik negocjatorami, albo po prostu jest was tak dużo, że klient-janusz może w ofertach przebierać. I teraz coś, co może zaboleć szczególnie: w większości innych zawodów i specjalizacji jest podobnie. Wyjątki są nieliczne. Wiem, bo sam borykam się z czymś bardzo podobnym.

Jeśli wam to przeszkadza, a chcecie się realizować twórczo, to zacznijcie np. łączyć swoje zamiłowanie do grafiki z ogarnianiem CSSów. Droga do dłubania front-endu otwarta. Niestety, tam będziecie mieli też styczność z „prawdziwym, poważnym” IT, devami żyjącymi jak pączki w maśle. I wasz ból dupy będzie rósł. Gwarantuję.

Wracając jednak do Pyrkonu, sprawa obydwu tegorocznych flejmów ma wspólny element. Kasę. Może wynika to z tego, że jesteśmy wciąż (i w mojej opinii zawsze będziemy) społeczeństwem na dorobku. Może z tego, że mamy często słusznie, przekonanie, że zasadniczo każdy chce nas wydymać. A może po prostu z naszej narodowej cechy jaką jest niechęć do wszystkich tych, którym się coś dużego udało. Nie wiem.

Wiem natomiast, że podobne flejmy są przy okazji Pyrkonu normą. Do Festiwalu zostało niewiele czasu. Może kolejnych flejmów nie będzie, a może szeroko pojęty fandom stanie na wysokości zadania i gówno znów wleci w wentylator? Zobaczymy. Ja tymczasem bardzo zachęcam do wybrania się na tę największą w Polsce imprezę fantastyczną. Warto.