Copernicon 2019 – dobry konwent w środku Polski?

Toruński festiwal fantastyki odwiedzałem nie raz, nie dwa, nie trzy, w sumie sam już nie pamiętam, kiedy dokładnie ta przygoda się zaczęła. Do tej pory udało mi się uczestniczyć w nim jako uczestnik, prelegent, obsługa techniczna, a teraz też media. Do kompletu brakuje mi chyba patrolu i organizatora. Kto wie, może kiedyś. Z tego względu mogę wypowiedzieć się na temat festiwalu z wielu punktów widzenia, choć w tym roku chciałbym skupić się nie na największych atrakcjach, a na tej bardziej „ludzkiej” stronie Coperniconu.


Pod wpływem zeszłorocznego Polconu i występu Heroes Orchestra Copernicon 2019 chciałem troszkę urozmaicić i wykorzystać swoje umiejętności muzyczne. Wiecie, taki mały koncert z muzyką typową dla geeków – lata 80 i 90, muzyka z gier, filmów, animacji itp. Negocjacje zacząłem w lipcu i wydawało się, że wszystko idzie w dobrą stronę, jednak później z przyczyn niezależnych ode mnie po prostu nie wypaliło, nikt mnie nie poinformował, czemu jednak nie zdecydowano się na ten punkt programu. Wiem, że atrakcji jest dużo, ale zwykły mail nie pozostawiłby niesmaku, a tak jednak go czuć. Trudno, pomyślałem, że przecież mogę również zająć się innymi rzeczami i z tego też powodu powstaje ten tekst.


Szczęście, że z Poznania do Torunia są szybkie i przyjemne połączenia, choć, by nie opuścić niczego, przybyłem dwie godziny przed oficjalnym starem. Torbę miałem niedużą, ale jako że wyjazd był planowany trochę na ostatnią chwilę, to musiałem zabrać ze sobą jeszcze śpiwór i karimatę. Pierwsze kroki to skierowanie się po akredytację, później zostawienie rzeczy i ruszenie w świat, by zbadać, jak wygląda rozstawianie imprezy. Wrzało aż miło – zarówno wśród wystawców, którzy pokazywali swoje towary, jak i gżdacze kierowani przez organizatorów chodzili od punktu do punktu niczym w dobrze naoliwionej maszynie, a wszystko po to, by kilku tysiącom uczestników zapewnić bezproblemową, przyjemną i pamiętliwą rozrywkę. Podobnie było w press roomie – niczego nam nie brakowało, mogliśmy spokojnie porozmawiać i robić notatki, a także się poczęstować kawą, herbatą i ciastkami.

Czy osoba całkowicie nowa mogła czuć się zagubiona? Nie, zawsze jakiś miły człowiek w zielonej koszulce pytał, czy dany delikwent ma może problem i o dziwo nie chciał zabrać portfela na koniec rozmowy, tylko wskazywał odpowiednie miejsce bądź też kierował do innego odpowiedzialnego funkcyjnego. Poza tym z miejsca można było poczuć się jak w domu, panuje tu mimo wszystko przyjazna i swobodna atmosfera, nikt nie robi problemu z tym, by się dosiąść do już trwającej gry i zacząć kolejną rundę w powiększonym składzie.

Tak samo wybór prelekcji był na tyle obszerny, że z pewnością każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Warsztaty? Czemu nie. Jak wygląda praca tłumacza tekstów w filmach? Bez problemu – do wyboru, do koloru. A pamiątki? Na stoiskach prezentowano od smyczy, przypinek, drobnych upominków przez słodycze z Japonii, pluszaki, figurki i koszulki, aż po bluzy, wyroby skórzane, gry planszowe czy też, dla żądnych wrażeń, loterie. Jedyny minus, który kilka lat temu nie był tak dotkliwy, to rozrzut budynków – tutaj należało się przygotować na kilkanaście-parędziesiąt minut przechadzki. Szkoda, że w tym roku nie udało się uzyskać porozumienia, ale widać, że organizatorzy zrobili, co mogli, by zapewnić komfort uczestnikom.


Pierwszy dzień konwentu spędziłem głównie na zwiedzaniu poszczególnych sal, budynków i wszystkiego, co było po drodze, choć w międzyczasie trafił się jakiś konkurs. Udało się również porozmawiać z niektórymi VIP-ami, którzy mieli chwilę i chęć porozmawiać, jak np. G.F. Darwin, która prawie coś na pewno niedługo opublikuje, ale co konkretnie, to powiedzieć nie mogę. Pod sam koniec dnia, który poświęciłem na zapoznanie się z blokiem gier elektronicznych, zapamiętał mi się moment, w którym organizatorzy przynieśli zapasy naleśników z Manekina i rozdali je głodnym, a przypomnę, że to mi konwenty to miejsce, gdzie sporo osób żywi się zupkami chińskimi i fast foodem; był to naprawdę miły gest, który z pewnością będę wspominać.


Oszczędzałem się na kolejny dzień, w którym główną atrakcją stanowiły warsztaty lektorskie z samym Tomaszem Knapikiem, na które udało się dostać w drodze konkursu facebookowego, gdzie zadaniem było nagranie i wysłanie dosyć specyficznego tekstu. Same warsztaty przebiegały w sposób bardzo sympatyczny, nikt, o dziwo. w międzyczasie nie chciał ściszyć telewizora Zaczęło się od anegdot i pewnych błędów, które z nich wynikły, p. Tomasz wspominał, czego unikać i na co zwracać uwagę, jeśli chce się na własną rękę (a raczej na własny głos) zająć takim zawodem i mam nadzieję, że będzie to słyszalne już za jakiś czas. Sobota to był też czas, w którym najwięcej się dzieje już od samego rana, ale jeśli ktoś skorzystał wcześniej z elektronicznej rejestracji na prelekcje, to nie powinien był mieć problemu z dostaniem się na wybraną. Najbardziej oblegane były te z osobistościami, a także zrzeszające fanów dany krąg popkulturowy, przykładowo: widziałem całą salę zapełnioną ludźmi w różnym wieku, którzy śpiewali musical wyświetlany na projektorze. Skoro ludzie się tak bawią, to czemu nie, prawda?

Niedziela upłynęła leniwie: wydałem konwentową walutę, czyli copernicoiny, spakowałem rzeczy, przybyłem na jedną prelekcję, która mnie ciekawiła, pożegnałem się z ekipą Czerwonych, Zielonych i innych Kolorowych i ruszyłem z powrotem w świat pyr z zapasem dobrego nastroju, podładowany i zachęcony do całkiem prawdopodobnego kolejnego już współtworzenia podobnej imprezy.


Najbliższy konwent fantastyczny? Pewnie Pyrkon. Najbliższy event? PGA.

Od siebie dodam, że to pierwszy od wielu lat Copernicon, który ominąłem. Nie dlatego, że na imprezę się obraziłem czy mnie nie bawi – przeciwnie – po kilku latach współorganizowania toruńskiego wydarzenia moja słabość do tego miejsca i ludzi z pewnością nie osłabła. Powodem była praca, która zmusza mnie czasem do wyjazdów, na terminy których nie mam wpływu. Mam nadzieję pojawić się za rok. Może nawet zrobię jakiś program, bo dlaczego nie? 😉

Scorpio