Gry a sprawa polska – czyli gry z biało-czerwoną nutą

Na kilka dni przed Świętem Niepodległości proponuję przyjrzeć się grom, w których nasz kraj pojawił się w nieco bardziej istotnej roli niż fragment na mapie. Do napisania tego felietonu skłoniła mnie prezentacja screenów z Iron Harvest – nowo zapowiedzianego dzieła niemieckiego studia King Art. Gra oparta jest bowiem na uniwersum 1920+, gdzie historia naszego regionu miesza się z futurystyczną technologią.

 

Gry, których akcja toczy się w mniej lub bardziej realistycznym, ale jednak naszym świecie, najczęściej skupiają się głównie na krajach Zachodu, ze szczególnym uwzględnieniem USA. Trudno się dziwić. Amerykanie przywykli do tego, że są „tymi dobrymi” właściwie w każdym filmie, a przy okazji stanowią potężny rynek, który warto jest dogłaskiwać. Oczywiście, mniejsze nacje też mogą liczyć na swoje pięć minut w grach, ale najczęściej tylko w tytułach rodzimej produkcji. No, może wyjątkiem są Niemcy, których, jakoś tak dziwnie wyszło, znajdziemy w wielu grach o obu wojnach światowych.

Nie zgrzeszę chyba bardzo, jeśli powiem, że Polska jest krajem raczej mało znaczącym globalnie. Chociaż nasz rynek gier mały nie jest, to jednak trudno wyobrazić sobie, by np. kolejny Battlefield opowiadał o wojnie 1920 roku czy o Powstaniu Warszawskim. Amerykański, czy szerzej, Zachodni, odbiorca takiej gry po prostu nie kupi. Trudniej będzie mu się bowiem odnaleźć w realiach kraju, o którym zwykle ma wiedzę raczej szczątkową.

Ponieważ aktualnie „taki mamy klimat” należy oczekiwać, że gier o tematyce około-patriotycznej będzie sporo, bo raz, że mogą one liczyć na przychylność państ… wróć, narodowych mediów, dwa, że wśród młodych ludzi (którzy stanowią sporą część grających), coraz częściej patriotyzm jest po prostu cool. A to, że miesza się on z dość „brunatnym” trendem to już osobna sprawa. W wielkim skrócie: łatwiej będzie grę sprzedać, jeśli będzie miała np. podtytuł Bób, Homar, Włoszczyzna… czy jakoś podobnie.

Idzie nowe, czyli Iron Harvest

 

iron-harvest-min

Ilustracje autorstwa Jakuba Różalskiego robiły i nadal robią furorę w polskim internecie. I nie ma co się dziwić, bo zestawienie Polski 20-lecia, z jej społecznym rozwarstwieniem, do absurdu honorowym kodeksem oficerskim i stałą niepewnością zamiarów sąsiadów, z futurystyczną technologią w postaci mechów musi budzić przynajmniej zainteresowanie ze strony każdego nerda żyjącego między Bugiem i Odrą. Poza tym te ilustracje są naprawdę ładnie wykonane, chociaż to moja osobista, subiektywna opinia.

Jako stary erpegowiec muszę przyznać, że nieraz myślałem o poprowadzeniu kampanii w podobnych realiach, pewnie opartej na mechanice Savage Worlds. Takie uniwersum aż prosi się o stworzenie gry: RPG, planszówki, karcianki czy wreszcie gry komputerowej. Ponieważ monetyzacja pierwszych trzech kategorii jest wybitnie trudniejsza, nic dziwnego, że najpierw słyszymy o grze komputerowej.

Gra ma być RTSem wzorowanym stylem rozgrywki na świetnych Company of Heroes, Men at War i Dawn of War. Czyli możemy spodziewać się dynamicznych, raczej nastawionych na ofensywne działania rozgrywek. Osobiście bardzo się z tego cieszę, bo CoH i DoW to jedne z moich ulubionych serii (po napisaniu tego felietonu chyba odświeżę sobie CoH2).

Martwi mnie natomiast to, że twórcy Iron Harvest dotąd zabłysnęli głównie przygodówkami, a ich doświadczenie w tworzeniu RTSów dopiero sprawdzimy, gdy ukończą Battle Worlds: Kronos. O tym RTSie zapewne napiszę gdy będzie już dostępny, gdyż jest szansa na to iż będzie jedną z gier, które wzbogacą nieco podumarły ostatnio gatunek strategii czasu rzeczywistego. Wróćmy do Iron Harvest. Ile na tę chwilę zdradzili twórcy gry?

Główne strony konfliktu, chociaż nienazwane wprost, to Niemcy, Polska i Rosja. Tu reprezentowane przez Imperium Saksońskie, Republikę Polanii oraz Rusviet. Pierwsza ze stron konfliktu została opisana jako wpływowe i nowoczesne państwo, które zawarło niekorzystny pokój po Wielkiej Wojnie i boryka się z opozycją ze strony elit wobec ugodowego cesarza. Rusviet pozostaje pewną zagadką, gdyż na ilustracjach widzimy mechy opatrzone czerwoną gwiazdą, ale już w opisie dowiemy się, że ludzie są sfrustrowani, a władza cara Mikołaja słabnie. Jednocześnie w siłę rośnie Giorgij Rasputin, a zza drzwi już wygląda rewolucja. Zatem… skad czerwone gwiazdy, skoro rewolucji jeszcze niet? Polania została opisana jako rozległy rolniczy kraj, który ma pecha mieć silnych sąsiadów i jeden z nich (Rusviet) wciąż okupuje jej część. Większość brzmi znajomo, prawda?

iron-harvest-3

O samej grze dodatkowo dowiadujemy się iż ma mieć, podobnie jak gry którymi jest inspirowana, system osłon, tutaj ponoć możliwy do zniszczenia. Zobaczymy jak będzie wyglądało to w praktyce i czy fizyka obiektów nie zajedzie nam komputerów.

Nie ma się jednak co szykować już teraz, bo grę zapowiedziano na 2018 rok. Ja trzymam kciuki.

Wojna na własnym podwórku

Zostając w temacie konfliktów osadzonych w XX w. nie sposób nie wspomnieć o Enemy Front, grze FPS studia CI Games. Rozgrywa się ona w trakcie II Wojny Światowej, a w szczególności w powstańczej Warszawie. Tytuł ten nie osiągnął spektakularnego sukcesu i nie zdziwi mnie, jeśli okaże się iż cześć z Was dowiedziała się o nim właśnie czytając ten tekst. Enemy Front ukazał się w 2014 roku i już wówczas jego grafikę można było określić jako przeciętną.

Ale nie to było główną wadą gry. Osobiście nie przeszedłem jej do końca, więc to co napiszę dotyczy jakiejś 1/3, może połowy całej kampanii single player. Gdzie ktoś piszący grę zgubił klimat? Wyobraźcie sobie, że macie raczej niewielki poziom trudności, przeciwnicy padają jak muchy, a gracie po stronie powstańców w 1944 roku. Klimatu zagrożenia kompletnie brak. Jasne, postrzelać do nazistów zawsze spoko, ale tu jest to po prostu zbyt łatwe. Pamiętacie Omaha Beach z Medal of Honor? Jasne, że pamiętacie. Bo takiego poczucia zagrożenia nie da się zapomnieć. Tego w Enemy Front brakuje. Poza tym gra nie uniknęła bugów i miała problemy ze stabilnością. Jednocześnie jest jedynym tytułem chociaż po części osadzonym w powstańczej Warszawie.

Taaakie imperium

Marketing to dziś podstawa. Z takiego założenia z pewnością wyszedł polski wydawca (Cenega) gry Reign: Conflict of Nations. U nas bowiem została wydana pod tytułem Polskie Imperium: od Krzyżaków do Potopu, a przy lokalizowaniu gry zatrudniono Jacka Komudę. Prawda, że pięknie? Z pewnością w niejednej, krótko strzyżonej głowie, na brzmienie samego tytułu rodzą się piękne sceny w których to polska husaria dokonuje pacyfikacji jakiejś wioski na Ukrainie. Dużo bieli i czerwieni oraz chwalebnej przeszłości oręża polskiego, ukazanego oczywiście jako niezwyciężone. A tu klops, bo gra robiona była nie przez Polaków, a przez Rosjan. Pewnie dlatego wyszła tak słabo, powiedzą niektórzy.

Bo niestety, była dość słaba. Założenie całkiem niezłe. Trzy epoki, kilka nacji do wyboru, rozgrywki na sporych mapach, rozbudowana ekonomia, ale i liczne możliwości sprawdzenia swojej skuteczności w boju. Niestety, wykonanie było dość koszmarne. Bitwy, w których dowodzimy jednostkami podobnie jak w serii Europa Universalis, są mniej przejrzyste niż w produkcji Paradoxu. Zarządzanie w skali makro kuleje w porównaniu do chociażby serii Total War, do której Polskie Imperium bywało porównywane. No i irytująca, wymuszona pauza po otwarciu dowolnego okna.

Gra do której naprawdę nie warto wracać.

Ruski mod tureckiej gry

Kojarzycie Mount&Blade? Pewnie tak, bo ta gra swojego czasu zrobiła furorę, a dzięki temu, że modować jest ją dość łatwo, jest „żywa” do dziś. Liczne mody na M&B pozwalają podbijać Westeros, słabo skolonizowaną Amerykę Północną, śreedniowieczną czy renesansową Europę i Azję, a nawet Stary Świat z Warhammera. Osobiście M&B bardzo lubię i spędziłem przy różnych jej modach dużo, zapewne zbyt dużo, czasu.

Jeden jej mod został w naszym kraju wydany jako niezależna produkcja. Mowa o Ogniem i Mieczem, wraz z dodatkiem Dzikie Pola. Gra oferuje typowy dla M&B rozwój postaci, zbieranie armii, podbijanie warowni i miast oraz łupienie wiosek czy podróżnych. To co ją wyróżnia, to realia. Jak nietrudno się domyślić jest to wiek XVII, czasy zmagań Rzeczpospolitej z Turcją, Rosją, Szwecją i krymskimi Tatarami, o powstaniach kozackich nie wspominając.

W grze możemy dołączyć do jednej ze stron: Rzeczpospolitej, Szwecji, Rosji, Tatarów, Kozaków lub bawić się jako niezależny awanturnik. Każda ze stron ma swoje mocne i słabe strony, z innymi jednostkami i preferowanym wyposażeniem.

Mimo słabej, już w chwili premiery, grafiki gra zapewnia świetną zabawę na wiele godzin i mogę ją bardzo szczerze polecić.

Totalnie przeciw Krzyżakom

Medieval II: Total War to kolejna gra w której uświadczymy zmagania naszej ojczyzny z przeciwnościami losu. Tym razem owe przeciwności noszą długie, białe płaszcze z czarnymi krzyżami. Serii Total War nikomu przedstawiać nie trzeba, zatem tylko nadmienię, że jeśli chcecie zagrać Polską, to wraz z dodatkiem Królestwa to możliwe. Dostępna jest kampania obejmująca tereny dzisiejszej Polski, Białorusi, Litwy, zachodniej części Ukrainy oraz Łotwy.

Gra oferuje oczywiście także sporo innych teatrów działań, gdzie Polski oczywiście już nie uświadczymy, ale historie krucjat bałtyckich są jednymi z ciekawszych w serii. Chociaż muszę przyznać, że mi osobiście najprzyjemniej grało się Węgrami. W tej grze Polacy nie są jeszcze absolutnymi mistrzami walki z siodła.

Husarią na armaty

A skoro o serii Total War mowa, to należy wspomnieć o Empire: Total War. Mimo, iż jest to część serii, która zebrała nieco słabsze oceny niż choćby wspomniany wyżej Medieval II, to warto w nią zagrać, bo to nadal dobry tytuł. Zwłaszcza, że możemy tu pokierować Polską w czasach, może i dla niej nie najlepszych, ale dzięki temu rozgrywka stanowi większe wyzwanie. Stajemy tu bowiem na czele polsko-litewskiej monarchii w czasach jej upadku.

Polska jest w grze (całkiem słusznie) jedną z głównych potęg europejskich, zarówno ekonomicznie, jak i militarnie. Gdy uda nam się z drzewkiem technologii dojechać do husarii, to okazuje się, że nawet w epoce całkiem już niezłych armat, ciężka kawaleria jest nadal diabelnie skuteczna. Dla samych widoków zapewnianych przez takie szarże warto zagrać. Zwłaszcza, że obecnie gra kosztuje dosłownie grosze na Steam.

Kozacko?

Kiedy miejscem akcji są XVII-wieczne ukraińskie stepy, to nie ma opcji, by w grze zabrakło Polski. I chociaż zobaczymy tu znacznie więcej niż kresy, reguła ta sprawdza się także w przypadku wszystkich trzech części ukraińskiej gry Kozacy. Ten wyśmienity RTS ostatnio doczekał się właśnie trzeciej odsłony, która zbiera znośne opinie, chociaż sukcesu części drugiej z pewnością nie powtórzy. Jest ona bowiem kalką części pierwszej, nieco uwspółcześnioną i z wyższym numerkiem.

Najbardziej charakterystyczną cechą serii jest skala bitew. Nie dowodzimy tu pojedynczymi jednostkami (chociaż można wydawać im polecenia, jest to zwykle średnio zasadne), a potężnymi zgrupowaniami walczących, co skutkuje wielkimi bitwami. Czy muszę mówić, że to rzeczywiście robi spore wrażenie?

Kozacy 3, o których wkrótce napiszę osobny artykuł, sięgają miejscem akcji nawet do anielskiej wojny domowej, nie ograniczają się więc jedynie do Europy Wschodniej. Czy gra jest udana? Hmmm… jakby to powiedzieć… ma też mocne strony 🙂

Strategia nie byle jaka

Europa Universalis/Crusader Kings oraz Hearts of Iron to gry szwedzkiego Paradox Entertainment. Mają grono zagorzałych fanów, chociaż większość graczy ucieka od niezwykle skomplikowanej mechaniki strategicznych gier ze Sztokholmu. Złożonością przeijają one właściwie wszystkie tytuły konkurencji… zaraz, zaraz, jakiej konkurencji? Prawda jest bowiem taka, że gry spod znaku Europa Universalis właściwie tworzą własny gatunek i trudno jest je sklasyfikować jako RTS, turówką też przecież nie są.

Crusader Kings rozgrywa się w średniowieczu, Europa Universalis w tejże epoce się rozpoczyna, kończąc wraz z epoką napoleońską. Hearts of Iron to z kolei zmagania z lat trzydziestych i czterdziestych XX w. mogące (chociaż to wcale nie jest konieczne) powadzić do II wojny światowej. W każdej z tych gier możemy grać pod biało-czerwonym sztandarem.

O ile w EU czy CK wydaje się to być proste, bo gry obejmują czasy w których naszej ojczyźnie wiodło się całkiem nieźle, o tyle w HoI wyzwanie jest już bardziej wyraźne. Zwykle jedzące golonkę, pijące piwo i jeżdżące czołgiem, lub odwrotnie, zastępujące wymienione już kulinaria samogonem i kiszonymi ogórami. Czołg zostaje.

Polska nie jest oczywiście w HoI skazana na porażkę. Szybkie zaatakowanie Niemiec zwykle pozwala przetrwać do końca gry. Można też oczywiście przyjąć „propozycję” zachodniego sąsiada i wybrać się wraz z Wehrmachtem na wycieczkę krajoznawczą na wschód.

Ojciec, prać?

Ano prać. W grach można, a nawet trzeba. Jest jednak coś, co jest cechą zbiorczą wszystkich wymienionych gier. Żadna z nich nie została zrobiona przez polskie studio. Dlaczego? Właściwie trudno stwierdzić. Jasne, w zamierzchłej przeszłości byli Polanie, gra która sięgała, z potężnym przymrużeniem oka, do naszej najbardziej zamierzchłej przeszłości.

 

 

1920-polish-scout

Osobiście liczę na Iron Harvest w realiach 1920+. Ta gra może być naprawdę ciekawa, a skoro nie kryje inspiracji CoH, to ma prawo także się sprzedać.

Poza tym nie znam żadnego tytułu, który byłby dziełem polskiego studia, a jednocześnie dawał możliwość zagrania właśnie po stronie polskiej lub na terenie naszego kraju. A miło by było nie tylko prowadzić Polskę w dowolnym konflikcie, ale np. rozwiązać zagadkę kryminalną we Lwowie 20-lecia międzywojennego, postrzelać do nazistów w powstańczej Warszawie czy przebudzić śpiących rycerzy pod Giewontem.