W dniach 22-24 września w Toruniu miał miejsce, jak co roku, Copernicon. To impreza na którą jeżdżę od samego jej początku (wypadłem jedynie z drugiej edycji, która ponoć i tak była dość słaba). Obserwuję jej systematyczny wzrost i coś, co sprawia, że po prostu lubię ten event. Mimo rosnących liczb nie przestaje być średnim konwentem.
Jak pewnie część z Was wie, do tegorocznego Coperniconu miałem okazję przyłożyć rękę. Jak i w roku ubiegłym organizowałem na toruńskim festiwalu Blok Gier Elektronicznych. Po moim rozstaniu z Pyrkonem (co nastąpiło po zamknięciu edycji 2016) to właśnie Copernicon pozwala mi na zrealizowanie się w roli organizatora. Robię to, co przy Pyrkonie, ale w dużo mniejszej skali. Dlatego uprzedzam: poniższy tekst nie jest relacją. Bo jaką relacją mógłby być gdyby pisał go jeden z orgów, do tego obarczony całodziennym przesiadywaniem na własnej sali? Nie. To nie jest relacja. To bardziej wyjaśnienie dlaczego imprezy takie jak Copernicon mają sens, nawet w dobie molochów, takich jak Pyrkon czy ComicCon.
Copernicon – historia konwentu
Każda impreza cykliczna ma swój początek. Dla Coperniconu to rok 2010. Przynajmniej Coperniconu takiego, jaki znamy dziś. W zamierzchłej przeszłości późnych lat 90-tych był co prawda Copernicon, ale był to protoplasta Zahconu, konwentu wedle dzisiejszych standardów małego i, nie ukrywajmy, dość mocno amatorsko-alkoholowego.
Ten Copernicon jaki znamy narodził się w 2010 roku, kiedy wiodący toruński konwent, wspomniany wyżej Zahcon, nie doszedł do skutku. Kilku starych i trochę nowych organizatorów wzięło więc byka za rogi, przywróciło zakurzoną już nazwę i zorganizowało konwent w budynku jeden z toruńskich szkół. Trochę dzięki doświadczeniom z innych konwentów, trochę dzięki klimatycznej, toruńskiej starówce pierwszy Copernicon się udał. Był jednak nadal małym konwentem, liczącym sobie jakieś 500 osób.
Następne lata to przetasowania organizacyjne. Zmienił się klub organizujący imprezę, zmienił się koordynator główny, zmieniła się większość organizatorów. A impreza nieprzerwanie rosła.
Aż w roku 2016 przekroczyła liczbę 3000. To teoretycznie plasowało Copernicon w kategorii średnio-ciężkiej wśród polskich konwentów. Bo poza bezkonkurencyjnym Pyrkonem (ComicConu nie liczę jako konwentu, a i wszelkie dane podane przez organizatorów należy traktować równie poważnie co wizytę Charlesa Dance’a) to zaraz za Falkonem, Polconem oraz Dniami Fantastyki to właśnie Copernicon jest w gronie największych imprez w Polsce. W 2017 roku liczba uczestników wzrosła znacząco, bo do 3700 osób.
Z swoim copiątkowym felietonie „Diabeł” z Informatora Konwentowego właśnie od rosnącego Coperniconu wyszedł do https://nerdhub.pl/randki-crosdreser/. I trudno się dziwić, bo impreza w tym roku wydawała się wypełniać możliwości aktualnej lokalizacji. Czy tak jest w istocie?
Dlaczego Copernicon?
Wiecie dlaczego mam tyle sympatii do Coperniconu, że zdecydowałem się pomagać w jego robieniu? Nie dla fejmu (bo raczej nikt nie zna orgów pojedynczych bloków), nie dla wyzwania (po kilku latach robienia pyrkonowego Bloku Gier Elektronicznych wszystko wydaje się być „spacerkiem”). Powodem jest to, że toruńska impreza pomimo iż stale rośnie, ma nadal w sobie coś z tych niewielkich konwentów rodem z pierwszej dekady naszego stulecia.
I nie mam tu na myśli tych złych aspektów, a pewien urok małych imprez. To coś, czego nie da się uzyskać w halach targowych, które swoją przestrzenią nieraz nieco przytłaczają. Tak, Copernicon nadal posiada prelekcje w szkolnych klasach. Tak, nadal możemy tu trafić na punkty programu, które zgromadzą poza samym prelegentem jeszcze kilkoro jego znajomych. Tak, cosplay z kartonu to coś, co da się zobaczyć na toruńskiej starówce. Czy to źle?
Wam pozostawię ocenę, jednak mogę powiedzieć jak widzę to ja: człowiek który od nieco ponad dekady jeździ na konwenty. Dla mnie to właśnie Copernicon łączy „stare” z „nowym”. Mamy tu więc wspomniane wyżej elementy charakterystyczne dla małych imprez (lub dużych, ale dziesięć lat temu), mamy też galę, pokaz Cosplay, dużą strefę wystawców czy wreszcie bloki związane z grami komputerowymi i konsolowymi.
To połączenie „dwóch światów” jest o tyle udane, że odbywa się w urokliwej scenerii starego Torunia – miasta, którego starówka z pewnością należy do najładniejszych w Polsce. Dla mieszkańców dużych miast ceny w lokalach „piernikowego grodu” także wydadzą się bardzo przystępne.
Ale to, co jest jedną z największych zalet Coperniconu, jest też jego ograniczeniem. Lokalizacja jest bowiem urocza, ale nie obfituje w budynki, które do zadań konwentowych się nadają. Już w zeszłym roku, a w tym szczególnie, wyprowadzono sporą część programu imprezy poza stare miasto, do wydziału matematyki i informatyki UMK. I chociaż to obiekt niezły do tego typu zadań, to znajduje się on w pewnym oddaleniu od starego miasta. Blisko, ale takie rozwleczenie imprezie nie służy.
Przykładem niech będzie blok, który sam miałem przyjemność prowadzić. Znajdujący się w budynku MDK, odrobinę ponad kilometr od wspomnianego już wydziału matematyki i informatyki UMK, był zdany na uczestników, którzy przyszli właśnie na konkretny punkt programu. Przy kiepskiej pogodzie mało komu chciało się także przemierzać przestrzenie między budynkami konwentowymi.
I chociaż można na to trochę marudzić, to jednocześnie trzeba mieć świadomość jednego: innych obiektów nie ma. Copernicon „wybrał” wszystko, co było dostępne w najbliższym otoczeniu starego miasta. Czy to rzeczywiście oznacza granicę nie do przekroczenia?
Copernicon 2017 – granica konwentu czy czas na zmianę?
No właśnie – skoro impreza rośnie z roku na rok, to czy zdoła zachować ten sam charakter? I tak, i nie. Po pierwsze: zmianę już widać. Zauważyliście gdzie była strefa ze stoiskami? W wielkim namiocie na jednym z rynków starego miasta. Copernicon niejako wyszedł z budynków, mieszkańcom Torunia i turystom wprost pod nosy oraz, co istotne dla wystawców, portfele.
I być może to jest rozwiązanie? Na koncepcji festiwalu fantastyki w charakterze pikniku bardzo zyskują wrocławski Dni Fantastyki. Tamtejszy zamek w Leśnicy nie jest przecież bardziej pojemny niż toruńska starówka, a mimo to w tym roku bawiła się tam mniej więcej zbliżona liczba uczestników (nieco ponad 4000). Tam udało się zmieścić imprezę ponieważ wykorzystuje ona przestrzeń wokół budynku. Zamek jest niezwykle ładnym miejscem, ale okalający go park dodaje mu uroku. Tam udało się stworzyć dość niezwykły piknik dla miłośników fantastyki. Czy to samo udałoby się w Toruniu?

Możliwe. Miasto, ze swoją niezwykłą historią, klimatem i architekturą mogłoby być świetnym miejscem dla swoistego fantastycznej wioski. Wioski w tym dobrym znaczeniu oczywiście. To wymagałoby sporo ciężkiej pracy od organizatorów, przekonania władz miasta do pomocy oraz właścicieli lokali na starym mieście do włączenia się w inicjatywę, ale może udałoby się właśnie w ten sposób zacieśnić nieco granice Coperniconu, a jednocześnie umożliwić dalszy rozwój?
Druga możliwość to kompletna zmiana lokalizacji. UMK dysponuje dużym kampusem, ale jest on położony na zadupiu, z dala od urokliwej starówki. O drugiej z toruńskich uczelni nawet nie myślę, chociaż z fantastyką ma ona niemało wspólnego. Przeniesienie Coperniconu z dala od starego miasta z pewnością przebudowałoby kompletnie charakter festiwalu. I prawdę mówiąc nie wiem czy tego właśnie bym chciał.
Toruński konwent musi jednak rozważyć, czy chce rosnąć, czy może woli pozostać w swojej kategorii wagowej. W obydwu przypadkach będę kibicował, ale też zapewne pomogę jeśli moja pomoc będzie potrzebna.
Co widziałem na Coperniconie?
Jak wspominałem, typowej relacji nie będzie. Cały event zajmowałem się moim blokiem programu i nie widziałem zbyt wiele Coperniconu. Opowiem Wam chociaż jak wyglądała znana mi część.
Projektując tegoroczny Blok Gier Elektronicznych zakładałem, że warto połączyć nowe ze starym. I tak na głównej scenie znalazły swoje miejsce turnieje Heroes of the Storm oraz HearthStone, wraz z profesjonalnym streamem i komentarzem, a poniżej stanowiska do dwóch turniejów retro: Heroes of Might and Magic 3 oraz Worms Armageddon.
O ile ogarnięcie samodzielnie dwóch ostatnich nie sprawiło mi problemu, o tyle turnieje gier Blizzarda poprowadziła niezastąpiona ekipa z Blizzone. I tu mały hint dla organizatorów imprez: outsourcing nie boli. Warto oczywiście wiedzieć komu powierzacie wykonanie jakiejś części imprezy. Ja nie miałem wątpliwości, że wybór był słuszny.
O ile przy turniejach retro sprzęt nie stanowi problemu, o tyle przy nowoczesnych grach, gdzie nawet najmniejszy lag może zadecydować o skuteczności danej akcji warto mieć na wyposażeniu mocne komputery. W przypadku tegorocznego Bloku Gier Elektronicznych Coperniconu z pomocą przyszedł Hyperbook. Warszawska firma produkuje wysokiej klasy laptopy gamingowe, a ich wydajność jest więcej niż wystarczająca do tego, by rozegrać turniej w HotS czy HS. Pamiętacie recenzję jednego z ich laptopów na NerdHub.pl? Sprawdźcie, bo warto.
Turnieje toczyły się o całkiem atrakcyjne nagrody. W przypadku gier retro były to niemałe kwoty w walucie konwentowej, natomiast do podobnej nagrody w turniejach poprowadzonych przez Blizzone vouchery na zakupy dorzucił CeX Polska.
Poza tym udało mi się dosłownie na moment wyrwać z budynku MDK, by zobaczyć trochę cosplayerów, w tym absolutnie urzekający gang gopników.

Czy warto wybierać się na Copernicon?
Tak. Szczególnie jeśli macie chęć wybrać się na konwent, ale Pyrkon jest dla was za duży, Polcon zostawił niedosyt, a Falkon jest za daleko. Copernicon to pewna marka na konwentowej mapie polski. Przed imprezą stoi jednak wybór. Czy pozostanie konwentem średnim, z klimatem małej imprezy, czy może „pójdzie w liczby” i zmieni lokalizację. A może wyjdzie do ludzi, tak jak w tym roku stało się to ze strefą wystawców? Jakiejkolwiek drogi rozwoju nie obierze, liczę na to, że będziecie się dobrze bawili na kolejnych edycjach.